Część Pierwsza - Zjadacz Chomików
Musiałem
ratować mojego chomika. Tak, to było zdecydowanie najważniejsze – mój mały
chomik Cukiereczek, pamiątka po mamie, która została w Japonii, z którymś tam
mężem z kolei.
Ale
po kolei, jak to się stało, że mój chomik mógł stać się pożywieniem dla bandy
pijących krew wampirów? Wszystko rozpoczęło się od przeprowadzki. Gdy miałem
szesnaście lat moja matka wyszła za mąż – po raz kolejny zresztą. Wybranek jej
serca nie był złym mężczyzną, ba – nawet pociągającym i tutaj zaczęły się
schody. Był tak strasznym homofobem, że nienawidził mnie podświadomie, bo
nikomu nie wyznałem, że faceci są bardziej w moim guście.
Dlatego
nie będąc w pełni świadom, w co się pakowałem, przeprowadziłem się do Forks –
niewielkiej mieściny na północy Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkał mój tato –
Ogiwara. Najnudniejszy człowiek pod słońcem, co niezwykle mi odpowiadało,
ponieważ sam nie byłem rozrywkowym gościem.
W
ramach pożegnania otrzymałem od mamy Cukiereczka – niewielkiego puchatego
chomika, który od razu skradł moje serce. Chyba jak wszystko od mojej matmy…
Czasem przerażał mnie fakt, jak wielkim maminsynkiem byłem.
-Jesteś
pewien, że chcesz tam lecieć? – spytał mnie ojczym, gdy miałem już wsiadać na
pokład samolotu.
-A
czemu nie? Ty zaopiekujesz się mamą, a ja może w końcu dopilnuję, żeby tata
jadł coś lepszego niż dania w proszku. – Na przykład mógłby przerzucić się na
shaki waniliowe.
-No
tak, ale wiesz… oni ostatnio tam zalegalizowali śluby homosiów.
Mimowolnie
wywróciłem oczami.
-Spokojnie,
to nie oznacza, że z automaty każdy Amerykanin to gej i lesbijka i na pewno nie
robią żadnych orgii na licealnych domówkach. – Nie żebym kiedyś w jakieś
uczestniczył.
-Ale…
kto wie, czy cię tam jakiś nie poderwie.
-Nie
masz się o co bać – zapewniłem. – Legalizacja małżeństw homoseksualnych nie
sprawia, że każdy z automatu jest gejem. Jestem bezpieczny.
Poza
tym byłem tak boleśnie przeciętnym nastolatkiem, że ludzie nawet mnie nie
widzieli. Jeżeli ktoś mówi Kuroko Tetsuya to na pewno się pomylił albo znał
innego Kuroko, a reakcje i tak zwykle ograniczały się do „kto”?
-Ale…
-Zaraz
odleci mi samolot – przerwałem mu. Dałem jeszcze całusa mamie i wbiegłem na
pokład. Zająłem moje miejsce koło przyjaźnie wyglądającej staruszki, a niedługo
potem zapadłem w drzemkę.
Moja
podróż nie jest jednak ważna w tej historii. Z tatą żyłem w swego rodzaju
symbiozie, przekonałem go do waniliowych shake’ów, ale poza tym nie
wchodziliśmy sobie w drogę. Codziennie punkt ósma byłem w szkole, o dwunastej
jadłem lunch z kimś, kogo mógłbym nazwać przyjaciółmi. Był to cały odsetek
Japończyków w Forks - gadatliwy Hayakawa, podrywacz Moriyama, trudny do
opisania Nakamura, wredna i mało przyjazna, ale urodziwa Momoi (w ogóle nie w
moim guście, ale ja tylko powtarzam publiczne opinie), miły i spokojny Sakurai
oraz lekko zakręcony fan filmów akcji – Kasamatsu. No i ja – połączyła nas
rodowitość, chociaż poza nami byli jeszcze inni. Pięcioro Japończyków, do
których nikt ani myślał się zbliżać i których poznałem mniej więcej tydzień po
moim przyjeździe. Piątka najprzystojniejszych facetów jakich widziałem, jeden
lepszy od poprzedniego. Modliłem się w duchu do każdego z bóstw wykreowanych
przez człowieka o WF z którymś z nich, żebym mógł, podglądać ich pod
prysznicem.
-Nowy
chyba zauważył Pokolenie Cudów - zachichotała Momoi i rozciągnęła usta w
znudzonym grymasie.
-Hm?
– mruknąłem.
-Ta
piątka, do której się ślinisz. Takie mają przezwisko.
-Dlaczego?
-Bo
to zadufane w sobie dupki.
-Poza
tym są po prostu cudowni – zamruczał Hayakawa. – A Akashi ma takie piękne włosy
– westchnął. – Takie jedwabiste i…
-Który
z nich to Akashi?
-A
po co ci to wiedzieć? – spytał Moriyama. – To chodząca patologia.
-Wcale
nie! – zaprzeczył żywo Hayakawa. – Bo widzisz, Kuroko, oni są ze sobą. Znaczy
Aomine z Kise, a Marusakibara z Tatsuyą, ale to nie jest prawdziwe rodzeństwo,
tylko adoptowane.
-Nic
mi do tego – mruknąłem. – Byłem tylko ciekaw, który z nich to Akashi.
-No
więc po kolei, ten blondyn z ADHD to Kise Ryota, a ten obok, co wygląda jakby
go bolało chodzenie do szkoły, to Aomine Daiki. Oczywiście, są razem. Dalej…
Ten z pączkiem to Murasakibara, a maruda obok to Tatsuya. Ponoć są zaręczeni,
ale jestem pewna, że to tylko plotki. A ostatni z nich, ten co kręci młynka
nożyczkami, to Akashi.
-A
on… On ma kogoś? – spytałem. Oczywiście nie robiłem sobie żadnych nadziei, bo
Akashi nawet nie miał powodu mnie zauważyć, ale był tak przystojny, że omal nie
dostałem krwotoku.
-Nie,
ale on nikogo nie chce. Nawet cholera wie, czy to gej czy hetero!
-Pewnie
impotent – rzucił Kasamatsu, za co oberwał od Sakauraia w ucho.
-Tam
wszystko zostaje w rodzinie – powiedziała Momoi. – Chcesz być z Akashim
Seijuurou? Daj się adoptować doktorowi Midorimie.
Przy
zastanowieniu to nie była zbyt wysoka cena za bycie z takim przystojniakiem
(ale niech sobie nie myśli, mojego chomika nie dostanie). Aby zdobyć serce
Akashiego (chociaż jak dla mnie to on miał tam nożyczki pompujące krew)
wystarczyła absurdalnie wiele razy wpaść w kłopoty.
W
sumie to mogłem zacząć coś podejrzewać przy akcji z SUVem, który omal nie
zrobił ze mnie naleśnika. Było jakieś dwa czy trzy tygodnie po moim pobycie w
Forks. Słuchałem na słuchawkach jakieś dennej ballady miłosnej i starałem się
nie myśleć o tym jak mój partner z lekcji biologii – i jednocześnie Akashi
Seijuurou – wyglądałby w stroju Conana Barbarzyńcy – przysięgam, to był ostatni
raz, gdy oglądałem coś z tatą. To źle działa na moją wyobraźnię i chyba samą
czujność, bo nawet nie zauważyłem pędzącego w moim kierunku auta. Zaalarmował
mnie dopiero czyiś krzyk, który przebił się przez zawodzenie wokalisty.
Przywarłem
całym ciałem do cudzej furgonetki i zamknąłem powieki. Przygotowując się na
pewną śmierć, mogłem myśleć o tym, że nigdy nie zobaczę Akashiego w bohaterskiej
pozie ubranego w skórzane gacie. Nie żebym za życia miał szansę… Ale miło by
było.
Zderzenie
jednak nie nadeszło. Usłyszałem głośny huk i zgrzyt, a gdy otworzyłem oczy,
zobaczyłem mojego wybawcę w bohaterskiej pozie, ale w normalnym ubraniu.
Osłaniał mnie przed morderczym autem, w które wbił nożyczki.
No
niech ktoś mi powie, czy to jest możliwe? Ale z powodu szoku ani nie pytałem
jak zatrzymał auto, ani skąd wytrzasnął tak mocne nożyczki, że przebiły się
przez blachę. Potem dopiero wyłgał się adrenaliną, w co nawet byłem skłonny
uwierzyć. Wtedy nie robiło mi różnicy, dlaczego ani jak mnie uratował.
Najważniejsze było to, że wciąż istniał jakiś promil szans na to, że zobaczę
Akashiego w skórzanych majtkach albo bez majtek, albo z włosami związanymi kokardkami,
albo w stroju kelnerki, albo z kocimi uszkami, albo… albo jak go na świat
przywiało, czyli bez niczego. Kto wie, może uczęszczał na plażę nudystów? Niech
mi ktoś powie, że w Forks jest plaża nudystów!
Potem
tata zarządził wycieczkę do La Push – w innych miastach było China Town, a w
Forks Japan Town dla ubogich, czyli La Push. Mieszkał tam pan Kagami, który był
przyjacielem taty i miał syna – Kagamiego Taigę. Rudowłosy olbrzym o przyjaznym
usposobieniu miał mnie oprowadzić, ale w gruncie rzeczy obaj schowaliśmy się w
jego garażu. Ja piłem waniliowego shake’a, a on jadł hamburgery.
-To
prawda, że miałeś ostatnio wypadek? – spytał.
-Tak
– przyznałem.
-Ktoś
mi mówił, że pomógł ci wtedy syn doktora Midorimy.
-Tak.
Kurczę, nie podejrzewałem, że człowiek pod wpływem adrenaliny może robić takie
cuda. Dosłownie zatrzymał auto. Gołymi rękami.
-Serio?
-Tak.
-To
może te plotki na ich temat są prawdziwe? – zastanowił się na głos Kagami.
-Jakie
plotki? – spytałem ciekawy.
-No,
że to wampiry. Super szybkie, silne i w ogóle! Riko, taka jedna, chyba nawet
założyła swoją sektę, która ma pilnować wioski przed rodziną doktora. Głupie
co?
Wzruszyłem
ramionami.
-Nie
wiem… Wampiry nie istnieją – powiedziałem, ale w gruncie rzeczy miałem
wątpliwości. Od tego czasu poczytałem trochę o wampirach i zrobiłem kilka
testów. Na przykład zaciąłem się w palec przy Akashim. Wybiegł z klasy jak
strzała. Tłumaczył potem, że na widok krwi mu niedobrze, ale jakby tak było, to
czy biegałby z nożyczkami po szkole? Potem przyniosłem do szkoły czosnek. Nie
wystraszył się, krzyży też się nie bał, ale cały dzień się krzywił i marudził,
że cuchnę. Raz szepnąłem Momoi na biologii, że z Akashim jest coś nie tak i
posłał nam niezwykle mordercze spojrzenia. Ktoś mógłby uznać, że nas słyszał,
ale kto przy największym rumorze słyszy szept osoby oddalonej o dwa rzędy
ławek?
Wszystko
wyjaśniło się, gdy niedługo przed balem wiosennym Momoi uparła się, żeby kupić
sukienki w Port Angeles… To znaczy sukienkę dla siebie, ja miałem zamiar
nigdzie nie iść. Planowałem zaszyć się w pokoju i obejrzeć jakiś film w
Internecie… Ewentualnie snuć szalone fantazje na temat Akashiego Seijuurou w
skórzanych majtkach… chociaż jeszcze nie widziałem go w kapciach w króliczki i
różowym fartuszku.
Boże,
Kuroko Tetsuya, o czym ty myślisz?
-Kuroko?
– Moimoi pstryknęła mi palcami przed twarzą. – Co myślisz o tym?
-Dlaczego
pytasz mnie o sukienki? Myślę, że Hayakawa ma o wiele lepszy gust ode mnie.
-Hayakawa
obściskuje się z Moriyamą w przebieralni – odparła Momoi. – A Sakurai i
Kasamatsu wymknęli się na randkę. Zostałeś mi tylko ty.
Westchnąłem
ciężko.
-A
gdzie Nakamura?
-A
wiesz, że nie wiem? Chyba poszedł szukać sklepu z mangami… To jak, Kuroko?
Dobrze w niej wyglądam?
-Jak
w każdej, Momoi. Wyglądasz wspaniale – zapewniłem. Powiedziałbym wtedy
wszystko, żeby tylko móc stamtąd odejść.
-Tak
myślisz?
-Jestem
pewien.
-To
urocze Kuroko! – pisnęła, a potem pobiegła w stronę szatni. Przez moment jej
się przyglądałem, a potem z lekkim westchnieniem podążyłem za nią. Też chciałem
kupić sobie jakąś książkę, więc może powiem jej, że zaraz wrócę? W końcu
Nakamurę stąd wypuściła.
-Momoi
– powiedziałem – muszę iść na chwilę. Wrócę za kwadrans może dwa, dobrze?
-A
kto mi pomoże w doborze?
-Sama
dasz sobie radę. Poza tym słyszę Hayakawę z Moriyamą w szatni obok.
-Ech,
dobrze, ale wracaj szybko. Potrzebuję krytycznego oka.
-Albo
pochlebcy – mruknąłem cicho. – Do zobaczenia, Momoi! – dodałem głośniej i
wybiegłem ze sklepu. Już miałem iść do księgarni, którą mijaliśmy tutaj w
drodze, gdy zauważyłam Akashiego, który szedł szybkim krokiem z grubym
królikiem pod pachą i nożyczkami w drugiej ręce. Niczym zahipnotyzowany
zapomniałem o księgarni i ruszyłem za obiektem obsesyjnych uczuć. Skręciłem za
nim za róg do ciemnej uliczki i… pisnąłem niczym mała dziewczynka.
Akashi
podciął gardło królika swoimi nożyczkami i wpił z niego krew. Nie uronił nawet
kropelki, a w moją stronę obrócił się dopiero wtedy, gdy w małym puchatym stworzonku
nie zostało nic do wypicia.
Na
moment zakręciło mi się w głowie, a potem z wrzaskiem uciekłem. Akashi to
okropny gryzoniożerca! (Ale wciąż chcę go zobaczyć w stroju Conana
Barbarzyńcy.)
W
ten sposób znalazłem się w moim pokoju, trzymając stary śrubokręt gotowy bronić
Cukiereczka w razie gdyby Akashi chciał go zeżreć.
Drgnąłem
wystraszony, gdy moje okno otworzyło się, a z ciemności wyłonił się Akashi.
Uśmiechał się łagodnie.
-Nawet
się nie waż! – wykrzyknąłem, wyciągając podrdzewiały śrubokręt.
-Kuroko,
nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko pogadać.
-I
zeżreć mojego chomika!
-Nie
dotknę twojego chomika.
-Nie?
-Nie,
masz moje słowo.
-Och…
Okej. To czego chcesz?
-Pogadać,
to chyba oczywiste. Widziałeś jak no… jak spożywałem moją wieczorną przekąskę.
-Wyssałeś
krew z królika.
-Wypiłem.
Przy wysysaniu strasznie brudzą się kły – sprecyzował. – Każdy wampir ci to
powie.
-Wampir?
– powtórzyłem.
-Myślałem,
że to już wiesz. No chyba, że naprawdę lubisz biegać z czosnkiem i krzyżem.
-Czyli
one jednak działają! – wykrzyknąłem triumfalnie.
-Nie,
nie działają – odparł. – Ale nie będę całował
się z kimś, kto cuchnie nim na kilometr.
-Całował…
Znaczy ze mną?
-Albo
z twoim chomikiem, jak wolisz.
-Ale
co rozumiesz przez całowanie.
Akashi
wywrócił oczami, po czym podszedł do mnie i złożył krótki pocałunek na moich
ustach. Wtedy postanowiłem, że wyrzucę z domu cały czosnek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz